Intuicja podpowiada, że produkty wystawione na serwisach Alibaba.com i AliExpress.pl muszą kosztować „na chińskim rynku” znacznie, znacznie mniej niż w Polsce. Kiedy przystępujecie do rozmów o większych ilościach i sięgacie po innych „chińskich” dostawców, spoza tych serwisów, jesteście zaskoczeni niskim poziomem cenowym. Jak to możliwe, aby produkty kosztowały tak niewiele?
W przypadku zakupów pytanie o cenę jest zawsze na miejscu. Jeszcze lepiej, kiedy za ceną pada pytanie o jej pochodzenie – czyli skąd ta cena się wzięła? Jak została stworzona? Przecież cena sprzedaży przez dostawcę to nie luźny wymysł ale przynajmniej uproszczony rachunek: cena zakupu lub wytworzenia + narzut = cena sprzedaży. Im więcej wiemy o tym, co złożyło się na cenę sprzedaży – tym lepiej.
Zdejmujemy z tej cebulki kolejne warstwy, odejmując narzut, odejmując kolejne koszty i dochodzimy do jakiejś wartości kosztu surowca, materiału lub pracy. Wtedy możemy taką wartość porównać z inną. Chciałbym posłużyć się przykładem fryzjerskim (chociaż takie usługi są „zakazane” przynajmniej do 18-go maja) na którym pokażę, czym różni się cena średnio-zaawansowanego produktu „chińskiego” od naszego „europejskiego”.
Wyobraźmy sobie, że korzystamy z usług fryzjerskich swojej rodziny. Zdenerwowani zbyt długimi włosami decydujemy się oddać naszą głowę w ręce żony, siostry, syna, córki, teściowej – kogokolwiek, kto włada jako tako maszynką lub nożyczkami. Załóżmy, że wykona swoją pracę wzorowo, mając i czując ten fach w ręku. Załóżmy też, że nasz domowy fryzjer mieszka w swoim domu, korzystając ze swojej studni na działce, swojego przydomowego kompostownika, małej oczyszczalni ścieków i… pieca w piwnicy. Odwdzięczamy się naszemu wybawcy jak możemy i sprawa załatwiona. Tanio wyszło, prawda?
Po okresie przymusowego domowego strzyżenia powrócimy do salonów fryzjerskich. Rozsiądziemy się wygodnie w fotelu i… obciążymy naszego fryzjera całym naręczem obowiązków. Kosztownych obowiązków.
Jakich?
A proszę: książeczka badań dla siebie i każdego pracownika, remont i dostosowanie lokalu do prowadzenia takiej działalności (zapewnienie sanitariatów, stref), ubezpieczenie lokalu, leasing niektórych sprzętów lub mebli (wyposażenia), koszt wywozu śmieci, ubezpieczenia pracowników, podatek od nieruchomości, podatek dochodowy, ubezpieczenie lokalu, koszt energii elektrycznej (w tym certyfikatów CO2), ogrzewania, bieżącej wody i ścieków, koszt wynajęcia lokalu jeśli nie należy do przedsiębiorcy…
Czy już widzicie różnicę w kosztach wykonania usługi fryzjerskiej? Dlaczego w salonie nie może być tak tanio jak w domu?
Kiedy porównamy koszty wytworzenia nisko lub średnio-zaawansowanych produktów w państwach Azji Południowo-Wschodniej (Chiny, Wietnam, Laos, Kambodża, Tajlandia, Filipiny…) z produkcją w Europie, dosyć szybko zauważymy, co jest powodem takiej różnicy. Pierwsze, co rzuca się w oczy to koszt pracy ludzkiej. Popularne stwierdzenie „pracy za miskę ryżu” mam nadzieję, że nie jest już aktualne, ale odnosi się do ogromnej różnicy w stawce godzinowej. Poza samą „bazą” wynagrodzenia (czyli ile pracownik chce zarobić „na rękę”), różnice dotyczą kosztu ubezpieczenia rentowego, emerytalnego, chorobowego – których dosyć często w tych państwach nie ma. Stawce wynagrodzenia towarzyszą koszty stanowiska pracy – czyli środków ochrony osobistej, zabezpieczenia zdrowia i bezpieczeństwa, jakości stanowiska pracy (hałas, jakość powietrza, oświetlenie) – w fabrykach „poza pierwszym horyzontem” standardy są dosyć często opłakane. A nawet w przypadku tych molochów, które wytwarzają zaawansowaną elektronikę lub odzież dla światowych gigantów – tam również warunki pracy (stres, normy wydajności, jakość stanowiska pracy, ilość godzin pracy rocznie) są nieakceptowalne jak na standardy europejskie. Ziarnko do ziarnka – powiększa się różnica pomiędzy standardami azjatyckimi i europejskimi. A praca ludzka i wynagrodzenie to nie wszystko!
Zobaczcie jak tam wygląda wytwarzanie energii elektrycznej – czy elektrownie są uzbrojone w filtry jak u nas, czy miasta jakkolwiek oczyszczają swoje ścieki zanim trafią do rzek i mórz, czy w ogóle w miastach jest zbiórka śmieci, czy też zatykają się kanały wodne od ilości pływającego plastiku? Zobaczcie również, w jakich warunkach w miastach mieszkają pracownicy – co otrzymują od miasta w zamian za płacone podatki… jeśli w ogóle są płacone. Co otrzymują w zamian? Czy mają komunikację miejską czy muszą uprawiać kolarstwo na codziennym odcinku 30km? Czy mają dostęp do świeżej wody czy do wody z rzeki kiedy w domu chcą przygotować posiłek, umyć się lub wykonać pranie?
Kiedy cieszycie się z niskiej ceny na serwisach Alibaba pamiętajcie proszę, że niska cena nie bierze się znikąd. Cała jej kwota składa się z mikro-części, które przed chwilą wymieniłem. Ziarnko do ziarnka.
Wielu ekonomistów proponuje wprowadzenie takiego „dodatku” który pomoże porównać „prawdziwą” konkurencyjność produkcji w krajach Dalekiego Wschodu z produkcją w Europie, Ameryce Północnej. Są tacy, którzy mówią o koszcie „śladu węglowego”, inni o „koszcie środowiskowym”, jeszcze inni o „podatku” który byłby nałożony na produkty z Dalekiego Wschodu importowane do Europy. Koncepcji jest wiele.
Praca kupca to analiza tego, co jest dziś i co może być w przyszłości – tej namacalnej, bliskiej dla firmy. Dziś kupcy ochoczo korzystają z różnicy kosztów wytworzenia i względnie niskich kosztów transportu do Europy. Być może owocem konfliktu amerykańsko-chińskiego będzie powstanie nowych reguł współpracy międzynarodowej. A może powrócimy do „żelaznej kurtyny”, która kiedyś wisiała nad europejskim wschodem i zachodem, a teraz zostanie przeniesiona bliżej Pekinu?
Polityka światowa to gra mocarstw. My jako kupcy, konsumenci i przedsiębiorcy możemy się pocieszyć, że każdy zakup produktów z Dalekiego Wschodu oznacza transfer części bogactwa do tych ludzi, którzy ciężko pracują w szkodliwych warunkach (i zanieczyszczonych regionach) aby wyrwać się z beznadziejnej nędzy i biedy. I żyć lepiej.